Wczorajszy wieczór na POPPY w Progresji był zaiste pełen wrażeń i zaskoczeń. Wyższe temperatury zaczęły za oknem nieśmiało pojawiać się na dłużej a to ostatecznie poskutkowało potężną sauną w klubie z zabójczym epicentrum pod sceną. To można było przewidzieć, ale już faktu, że na rodzimym supporcie Last Penance (bardzo udanym zresztą) będą już prawie wszyscy stanowiło dla mnie zaskoczenie.
Dawno nie byłem na tak młodzieżowym koncercie. Piszę to bez przesady, bo średnia wieku uczestników rzadko przekraczała 20 lat (nie, nie byłem najstarszy). Było więc dużo energii i wigoru, ale biorąc pod uwagę duchotę, ciasnotę, stroboskopowe światła, lejący się zewsząd pot oraz samą dynamikę Pani Pereira robienie materiału było jednym z trudniejszych jakie miałem. A jaka jest Poppy? Na żywo, z dużym wsparciem dodatkowych ścieżek, małomówna, roztańczona i zmienna. Dokładnie tak jak sama jej muzyka.