Sobotni wieczór należał bezdyskusyjnie do
KSU, które co prawda piosenkowo nie zaskoczyło, ale dostarczyło satysfakcjonujących bodźców umiejętnie mieszając klasykę z nowszymi rzeczami. Sekcja jechała zawodowo i potężnie. Siczka, niestety już bez gitary, ale nieustannie prowadził integrację z publiką, wskakiwał z mikrofonem w tłum, przybijał piątki oraz…leżał uśmiechnięty na scenie delektując się chwilą.
Ja, niebędący na nich od lat, w przypływie euforii i ogarnięty młodzieńczymi wspomnieniami, z czasem sam trafiłem pod scenę i epicentrum ataków błyskawicznych i desantów powietrznych w trakcie numerów pokroju Sztyl od kilofa, Nocne kroki, Pijany gówniarz i Pod prąd. Końcówka to mocne uderzenia w postaci Jabol punk, Ustrzyki i 1944. Blisko 25 lat temu straciłem w pogo na ich koncercie sweter – obecnie obyło się już bez szkód. Gardło było zdarte, ale kości całe.