osoba trzymająca trzy płyty CD w rękach
11 września 2025

RELACJA: Glenn Hughes 10.09.2025 Progresja 

Cegiełka włożona do historii muzyki przez Glenna Hughesa jest niezaprzeczalna a tego wieczoru dał niesamowity 2 godzinny koncert w klubie Progresja, przeprowadzając nas przez swój pokaźny i zróżnicowany repertuar. Trasa nazwana „The Chosen Years” była okazją do zaprezentowana, wydanego zaledwie kilka dni wcześniej - rewelacyjnego albumu „Chosen” z którego mogliśmy usłyszeć trzy numery: tytułowy, nieco spokojniejszy Into the Fade oraz mocarny Voice in my Head, który na żywo jeszcze zyskuje. Setlista nie różniła się od tej krakowskiej zagranej dzień wcześniej. Całość rozpoczęto od świetnego wykonania 100% mięsistego Soul Mover z może nieco niedocenionej, ale udanej płyty o tym samym tytule. Energia i sceniczna charyzma nie opuszczała Glenna ani na chwilę a pulsujący, potężny bas roznosił się i napędzał muzyczną machinę. Na uwagę zasługiwał utalentowany Soren Anderson, który z niesamowitym luzem potrafił żonglować gitarowymi emocjami i wydobywać ze swojej gitary prawdziwe, techniczne cuda z szacunkiem do oryginałów oraz Ash Sheehan, którego perkusja zawodowo spinała całość. Prawdziwe power trio! Dużo się działo. Usłyszeliśmy sporo numerów z katalogu Black Country Communion (m.in. ultra przebojowy One Last Soul), Trapeze (Medusa na żywo to prawdziwa, złowroga bestia!), potężny riffowiec Grace (wiadomo – Iommi) a na koniec Burn czyli klasyk Deep Purple. Glenn wielokrotnie zagadywał, a także opowiadał liczne anegdoty i historie związane z granymi właśnie kawałkami, wielokrotnie dziękował za ciepłe przyjęcie i wspomniał jak ważna jest dla niego polska publiczność. Nie dał się również wyprowadzić z równowagi gdy przez pierwszą część koncertu jeden z uczestników, najpewniej poniesiony magią chwili (bo co innego?), dokładał wszelkich starań, aby go przekrzyczeć wydając co chwila niczym nieuzasadnione krzyki i gwizdy. „Dziękuję za Twą miłość” – odrzekł uśmiechnięty Hughes a samozwańczego krzykacza w pewnej chwili spotkała i ochrona, najpewniej prosząc o zachowanie swojego niezaprzeczalnego talentu na własny album studyjny. Tak sądzę – bo co innego?

Jako rozgrzewacza dostaliśmy australijskich heavy metalowców Darker Half, którzy błyskawicznie wprowadzili dobry klimat i sceniczną energię (zawody w podskokach z wykopem podczas grania pomiędzy gitarzystą Dannym Ritzem oraz basistą Jimmym Wynenem – bezcenne) a do tego konkretne solówki i świetny wokal Vo Simpsona. Najlepszym momentem ich występu był dla mnie klasyczny, pędzący na złamanie karku The Bittersweet Caress.

To było prawdziwe święto hard rocka i kolejny dowód, że muzyka rockowa konserwuje jak nic innego. Warto również odnotować, że od początku mieliśmy czytelną, wyraźną akustykę i dobrze podkręcone gałeczki co nigdy nie jest oczywiste. Klarowny czad leciał przez obydwa występy. Miło było na to wszystko patrzeć i słuchać. Miejmy nadzieję, że będzie jeszcze okazja zobaczyć Glenna w Polsce. Trzymajmy kciuki.

Podziękowania dla WiniaryBookings.

Niebawem na portalu pojawi się galeria z koncertu.

Nieznany

electrolite.wm@gmail.com 

 

Muzyczna 15

Warszawa, 00-001

Kontakt

Menu

Śledź nas

A website created in the WebWave website builder