osoba trzymająca trzy płyty CD w rękach
16 czerwca 2025

RELACJA: Bruce Springsteen 15.06.2025 Praga 

Życie bywa zaskakujące. Nigdy, nawet w najbardziej szalonych marzeniach nie sądziłem, że dane będzie mi stać 3 metry od członków E-Street Band, robić im zdjęcia i usłyszeć na żywo pewne piosenki. Na koncert liczyłem, ale wszystko inne to już było za duże science fiction nawet jak na mnie. Nie było to zwykłe wydarzenie. Na spotkanie z Bruce Springsteen czekałem ponad 30 lat.
Rok temu, po przekroczeniu czeskiej granicy gruchnęła wiadomość o przeniesieniu występu z powodów zdrowotnych więc pobyt w Pradze spędzany był głównie na szwendaniu, zwiedzaniu i uczestniczeniu z dziesiątkami tysięcy innych przygnębionych, podobnych muzycznych tułaczy z całego świata w spontanicznie organizowanych boss'owych imprezach tematycznych. Każdy Irish Pub nie wyglądał wówczas piękniej a każdy pomylony akord na gitarze siedząc na rynku czy w barach nie koił mocniej. Było smutno i co gorsza – nikt nie był pewien czy naprawdę będzie jeszcze kiedyś powtórka.
Udało się. Teraz, gdy jest już po wszystkim mogę napisać, że był to koncert, który dostarczył nam w ciągu tych 3 godzin takiego wachlarzu bodźców, że śmiało mogę powiedzieć, że przynajmniej dla mnie - było to koncertowe przeżycie życia.
To był ekstremalnie upalny dzień, najbardziej ze wszystkich ostatnich w Czechach. Żar nie do opisania. Parowało wszystko a chłodzące napoje leciały w przełyki w galonach. Otwarta przestrzeń, rozgrzana, twarda ziemia i nadciagające nieubłagalnie zachmurzenie. Konfrontacja klimatyczna stawała się nieunikniona – do końca jednak nie wiedzieliśmy, kiedy to nastąpi. Niepewność nie trwała długo. Nie wiedzieć, kiedy rozpętał się potężny wiatr przywołując czarne jak smoła chmury oraz uderzając chmurą piachu i innych dodatków. Dosłownie w tej chwili i takich warunkach przywitaliśmy zespół na scenie.
- Dobry Wieczór Praga! Nie za ciepło się zrobiło! – wykrzyczał Bruce i dał sygnał do rozpoczęcia tego niesamowitego spotkania od coveru…„Summertime Blues” Eddiego Cochran’a, którego nie grał chyba od jakiś 10 lat i z tego co wiem tego wieczoru zagrał go pierwszy raz ponownie. Specjalnie, na przekór aurze.
„Czasami zastanawiam się, co mam zrobić
Ale nie ma żadnego lekarstwa na letniego bluesa…”
Wiatrzysko, nie ustępowało, flagi Stanów Zjednoczonych oraz Czech umiejscowione na szczycie potężnej sceny łopotały bezlitośnie i miało się nieodparte wrażenie, że jeszcze trochę i zostaną rozerwane.
- Przykro nam, że nie dotarliśmy w zeszłym roku, cóż - będę musiał popracować teraz dwa razy ciężej – stwierdził z rozbrajającym uśmiechem Springsteen i zaprosił nas na muzyczną podróż przez sumienie Stanów Zjednoczonych.
„Weźmiemy tylko to co damy radę unieść
A resztę zostawimy za sobą
Wielkie koła toczą się przez pola, gdzie słońce przyświeca
Znajdziesz mnie w krainie nadziei i marzeń!”
- Zapraszamy was na celebrację sztuki, muzyki i rock n rolla w niebezpiecznych czasach! - wykrzyczał.
Nie mogło być radośnie. Był wkurzony a to zawsze dobre dla muzyki. Stało się. Zaserwował nam prawie idealnie przemyślaną setlistę z dosłownie kilkoma momentami czysto rozrywkowymi. W tym momencie ruszyliśmy wszyscy śladami przegranych, odrzuconych, nieprzystosowanych, przerażonych, zapomnianych i zbuntowanych.
„To będzie długi spacer do domu
Hej kochanie, nie czekaj na mnie
Zapowiada się długi spacer do domu…”
Gdy emocje rozbuchały i zapomniało się o wietrze, przy pierwszych dźwiękach „Rainmaker” pojawił się rzęsisty deszcz, który Bruce jakby przywołał tym zaangażowanym i gniewnym numerem i który przez dłuższy czas był kolejnym bohaterem tego wieczoru. Pogoda zrobiła tło do śpiewanych historii.
„Tej nocy będę na wzgórzu, ponieważ nie mogę się zatrzymać
Będę na wzgórzu ze wszystkim co posiadam
Żyjąc na granicy, gdzie marzenia zostały odszukane i zaprzepaszczone”
Zaczęły się robić momenty, gdy niektóre osoby opuszczały teren. Pogoda wymagała dużej determinacji i nie każdy dawał radę. Deszcz lał się na nas ze wszystkich stron. Nie odpuszczaliśmy. Z czasem dołączyły pioruny tworząc dodatkowy pokaz na niebie. Wszystko to przy potężnym nagłośnieniu, oświetleniu oraz wsparciu prawie 20 osobowej ekipy na scenie, 3 telebimów i nawet wyświetlanych tłumaczeń piosenek po czesku.
„To miasto wypruwa ci flaki
To pułapka, wyrok śmierci
Musimy się stąd wydostać, póki jesteśmy młodzi
Bo włóczędzy tacy jak my urodzili się, by uciekać…”
Zespół w wybornej, powalającej formie, sekcja dęta uderzała bezlitośnie w twarz, Stevie Van Zandt czasem lustrował niebo z niepokojem, Max Weinberg rozdawał potężne ciosy na swoich bębnach, Nils Lofgren, Anthony Almonte i Garry Tallent rozsyłali do wszystkich uśmiechy zaś Boss jak na Szefa przystało – cały czas w pełnym skupieniu, kontrolujący wszystkie aspekty na scenie i koordynujący gestami i wzrokiem przejścia oraz dynamikę wykonań. Potrzebował chwili na rozgrzanie głosu.
Burza i deszcz skończyły się niespodziewanie i jak na zawołanie. Ruszyliśmy w najpiękniejszą część koncertu. To właśnie czas pomiędzy „My City of Ruins” a „Dancing in the Dark” był moim najlepszym koncertowym doznaniem a do tego jeszcze monumentalne „The River”, zbuntowane „Death to My Hometown”, „Murder Incorporated” i…„Born In The USA” w oryginalnej aranżacji! Nie sądziłem, że usłyszę go na żywo (nie śledzę setlist artystów), ale pamiętam, że nie był grany długo. Teraz ponownie nastał jego czas a u mnie wielkie wzruszenie. Na trybunach też już raczej nikt nie siedział.
Wszyscy razem do anty-hymnu.
„Urodzony w mieście umarłych
Pierwszego kopniaka dostałem, gdy uderzyłem o ziemię
Skończysz jak pies, który był za mocno bity
Dopóki nie spędzisz połowy życia ciągle gdzieś ukryty”
Dawno nie czułem takiej niesamotnej więzi i zabawy w publice, oddania i pasji wśród uczestników w rozległym przedziale wiekowym i w większości pamietających początki Springsteena w Stone Pony. Mimo ekstremalnej aury tańczyli na deszczu i w błocie, zakryci wyłącznie jakimiś tekturowymi opakowaniami czy kupionymi koszulkami. Śpiewający na całe gardło wszystkie piosenki i płaczący ze wzruszenia. Znów były to osoby z całego świata a wśród flag udało się wypatrzyć Brazylie, Francje, USA i Polskę. A jakże.
Boss pokazał, jak się to robi. Ponad 75 lat na karku a energia i oddanie na scenie bezkonkurencyjne. Nic już nie będzie takie samo. Koncert w Pradze zamyka moje wszystkie koncertowe marzenia (oczywiście te jeszcze realne), wszystkie inne to już będą, albo ponowne spotkania, albo intrygujące nowe odkrycia i ciekawostki. Tak bardzo chciałbym jeszcze raz móc to przeżyć.
Moc ukłonów, podziękowań, uścisków i wieńcząca całość fenomenalna wersja dylanowskiego „Chimes of Freedom”.
„Bije w dzwony dla zbolałych których rany nie mogą być wyleczone
Dla niezliczonych zdezorientowanych, oskarżonych
Dla tych z którymi źle się obchodzą
Rozstawianych każdego i gorszego
Dla każdej powieszonej osoby w całym szerokim wszechświecie
Wpatrujących się na dzwon błyszczący wolnością…”
Muzyczna kraina wolności, marzeń i nadziei dobiegła końca. Bruce podziękował każdorazowo wszystkim członkom zespołu podając rękę i przytulił mocno Jake’a Clemons’a trzymającego pewnie swój saksofon. Ukłonił się i zszedł godnie ostatni ze sceny ze swoim Telecasterem w dłoni.
Mówi się, że ponowne sprowadzenie Springsteena do Polski (był tylko raz i zagrał dwa koncerty w Sali Kongresowej dzień po dniu w maju 1997 roku) byłoby nieopłacalne a co dopiero z całą sekcją E Street Band – od lat uważaną za najlepszy koncertową maszynę. Jak to tłumaczyć? Wole jednak nie tłumaczyć. Może to i lepiej? Trudno sobie wyobrazić boje tych wspaniałych muzyków i realizatorów dźwięku w takiej naszej Narodowej Studni.
Dnia 15 czerwca skończyła się dla mnie w znacznym stopniu koncertowa pewna epoka. Piękny finisz. Wciąż nie mogę ochłonąć. Możliwość ryczenia „Badlands” i „Thunder Road” zapamiętam na zawsze. Miałem ogromne oczekiwania, liczyłem na wiele – otrzymałem dużo więcej, a gdy emocje minimalnie opadły pojawiła się błyskawicznie myśl, której się bałem – „chcę więcej!”.
Szlag.
Bruce jesteś Szefem, legendą i cieszę się, że się „poznaliśmy”.
„To miasto jest pełne przegranych
A ja wyrywam się stąd by wygrać…”
 

Nieznany

electrolite.wm@gmail.com 

 

Muzyczna 15

Warszawa, 00-001

Kontakt

Menu

Śledź nas

A website created in the WebWave website builder