06 października 2025

RECENZJA: Paradise Lost - Ascension

Doczekaliśmy się nowego wydawnictwa ponurych Anglików. Można zarzucać, że ten kiedyś nieco muzyczny kameleon, mający swoje różne odcienie, od wielu lat raczej podąża klasyczną, bezpieczną dla siebie ścieżką, coraz częściej zerka wyłącznie na początki a czasem również… nieco przynudza? Coś w tym jest. Ta seria deja vu zaczęła się w 2007 roku od  In Requiem, który po latach eksperymentów był wyraźnym ukłonem do Paradajsowych korzeni. Przez te wszystkie lata trafiały się rzeczy wyśmienite (Faith Divides Us – Death Unites Us), wybitne (Tragic Idol), ale i nieco monotonne (Medusa). Jakie jest Ascension? To pomost pomiędzy The Plague Within a ostatnim Obsidian przy jednoczesnym dodaniu dawki powietrza i kierunków znanych z bardziej „przebojowego” okresu grupy. Takiej mieszkanki wszystkiego co najlepsze u chłopaków oczekiwałem od lat! Już single pokazywały, że można oczekiwać rzeczy satysfakcjonujących: otwierający całość Serpent on the Cross rozpoczynał się rykiem Nicka i zwracał uwagę dobrym tekstem (On the first chime, it's the last time - your lonely soul will rot…), Tyrants Serenade miał ciekawy bridge z linią, która mogłaby być w takim Type o Negative (Weary nights I wish and wonder I'm dreaming, not tonight. Never dream at night. On dreary nights, I drift and wander, I'm screaming out to die…) a Silence Like the Grave czarował przyjemną, mroczną dynamiką. Dużo na albumie dobrych momentów: natchniony Salvation to pokaz umiejętności Holmesa, Lay a Wreath Upon the World ma urokliwe plemienne bębny i akustyczny początek, Savage Days i Sirens przywołują klimaty „One Second”, zapętlony wstęp Deceivers to echa Sweet Leaf Sabbathów i ukłon rejonom Draconian Times, a The Precipice na domknięcie serwuje jedne z lepszych partii Mackintosha na płycie. Ogólnie w wydaniu podstawowym raczej brak słabszych momentów (może nieco Diluvium) – całość mija błyskawicznie, a świetna produkcja dopełnia całości. Do tego ładnie wydana książeczka, grafika, teksty piosenek i plastikowe pudełeczko, czyli wszystko to co boomery lubią najbardziej. Warto było czekać te pięć lat. W wersji bonusowej dostajemy jeszcze dwa numery: This Stark Town oraz A Life Unknown – oba z nieco przebojowym zacięciem stanowią dobre dopełnienie, ale nie zmieniają znacząco opinii o samej płycie.

Melancholijny mrok ma twarz Paradise Lost i nawet jeśli ich klimatyczna surowizna znana z Gothic czy Icon ustąpiła na zawsze to wciąż czuć w nich tego diabelsko nihilistycznego, figlarnego duszka. 

Ocena: 4,5/5

Nieznany

electrolite.wm@gmail.com 

 

Muzyczna 15

Warszawa, 00-001

Kontakt

Menu

Śledź nas

A website created in the WebWave website builder